Recenzja filmu

Za jakie grzechy (2009)
Jonas Elmer
Renée Zellweger
Siobhan Fallon Hogan

Rozgrzeszenie dla mieszczucha

Zellweger nie sprawdza się ani jako personifikacja hollywoodzkich wyobrażeń o korporacyjnej znieczulicy, ani jako nawrócona entuzjastka kolęd i konkursu w plucie na odległość..
Z tego agenta Renee Zellweger to musi być dopiero wielki ironista. Tym razem załatwił swojej klientce rolę, w której ma być nie tylko słodką, kochaną, mięciutką, chrumkającą świnką, ale również uosobieniem biurowego szyku i korporacyjnego seksapilu. Lucy Hill chodzi na szpilkach, pręży biust opięty o pół numeru za małymi garsonkami i robi srogie miny urzędniczki ZUS-u. Bardzo szybko jej mimiczny arsenał wzbogaca się o irytację, gdy przez nadgorliwość zostaje oddelegowana do miasteczka New Ulm w Minnesocie w celu dokonania restrukturyzacji tamtejszego zakładu. A na prowincji, jak to na prowincji, oprócz facetów oglądających mecze i noszących brody "od przed wojny", w każdej spiżarni znajdziemy pół kilo podwędzonych prawdziwych wartości i kilka galonów ciepłych uczuć prosto od krowy.   Nie mam nic przeciwko filmom, uświadamiającym mieszczuchów, że nie każdy mieszkaniec małego miasteczka jest wsiurem oraz uczących mieszkańców tychże miasteczek, że nie każdy mieszczuch ma nos zadarty do samego nieba. Nie krzyczę i nie tupię nogą, pod warunkiem, że stać reżysera na subtelność w sportretowaniu obydwu środowisk. Elmera było stać jedynie na wypełnianie woli scenarzystów, a ci poprzestali na wyblakłych kliszach i popędzili prosto do kasy. Miami składa się z pustych, szklanych mieszkań i wysokich biurowców, w których kłębią się bezlitosne harpie biznesu, wysysające krew z maluczkich. Tymczasem w sennym New Ulm ludzie oblewają się piwem, organizują zabawne festiwale, a na powitanie pytają Lucy, czy odnalazła Jezusa. Z niewiadomych przyczyn, nie podyktowanych jakąś osobowościową rewolucją, Lucy nagle zamienia płaszczyk od Prady na puchową kurtkę, pod którą pewnie czai się flanelowa koszula. Kwintesencją przemiany bohaterki są dwie sceny na metalowym chodniku, z którego przemawia ona do pracowników fabryki. Za pierwszym razem, jej obcas klinuje się w kratce, co wpędza ją w zakłopotanie. Później kobieta obserwuje współtowarzyszy z miłością, a jej oczy szklą się, jakby miały zaraz wybuchnąć kaskadami łez. Zellweger, która w swoim najlepszym wcieleniu doglądała gospodarstwa we "Wzgórzu nadziei", nie sprawdza się ani jako personifikacja hollywoodzkich wyobrażeń o korporacyjnej znieczulicy, ani jako nawrócona entuzjastka kolęd i konkursu w plucie na odległość. Mimo wysiłków reszty obsady, z niezłym Harrym Connickiem Jr., próbującym pogłębić jednowymiarową postać wdowca Teda, film rozczarowuje. Gagi, na których aktorka nie stawia stempelka kwaśnego uśmiechu, potrafią rozbawić, ale jest ich jak na lekarstwo. Oczywiście, fabuła skręca w końcu w stronę komedii romantycznej. Kwitnąca między Tedem a Lucy miłość jest trudna. Ona chwali się, że widziała w knajpie Justina Timberlake'a, a on jej na to, że "pewnie z chudą supermodelką na kolumbijskich prochach". W chlebie z tej mąki zasmakują tylko koneserzy gatunku.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nie lubię Bridget Jones. Nie lubię Renée Zellweger. Jestem na nie! Nie potrafię więc powiedzieć, dlaczego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones