Wiem, że to moja wina, ale jak dla mnie Bridget Jones przekreśliła Renee Zellweger z roli w tego typu produkcjach. Poza tym, przez cały film miała taką samą twarz, jakoś to nie grało ze sobą, jest za bardzo drewniana jednak.
No i nie wiem, czy to ja dziwaczeję, czy to faktycznie te filmy, ale przez ostatnie lata jakoś zaciera się pojęcie horroru - ten film nazwałabym najwyżej thrillerem i nie dlatego, że po obejrzeniu nie boję się wyjść w nocy do łazienki, ale dlatego, że nie widzę w nim elementów horroru. Plama krwi na ścianie tego nie zmieni. Czy ktoś jeszcze odniósł podobne wrażenie?
Bardzo przypomina mi "Sierotę", ale tam przynajmniej było jakieś napięcie, a nie dziewczynka czarująca windę.
Polecałabym do obejrzenia na nudne wieczory, ale nie jako horror.